PL: Kitesurfing Barbados – relacja z wyjazdu grupowego
Kitesurfing Barbados – relacja z wyjazdu – marzec 2016
Kitesurfing na Barbados – sezon wyjazdów „egzotycznych” 2016 rozpoczęliśmy od zupełnie nowego, mało znanego kierunku – karaibskiej wyspy Barbados. Barbados, to jedna z wysp karaibskich należących do tzw. wysp nawietrznych. Wiejący tutaj wschodni pasat sprawia, że prawie przez cały rok, za wyjątkiem okresu letniego statystyka wiatrowa nie spada poniżej 80% wietrznych dni w miesiącu. Najlepszy wiatrowo wypada okres od grudnia do maja – czerwca.
Na marzec statystyka wiatrowa portalu windfinder pokazywała 90% wietrznych dni, natomiast my od stycznia sprawdzając regularnie prognozy nie mogliśmy doczekać się naszego wylotu.
Przelot
Na Barbados lecieliśmy liniami Condor, z Warszawy przez Frankfurt. Condor ma bardzo dobrze rozbudowaną siatkę połączeń do kitesurfingowych „destynacji”, z krótkimi czasami przesiadek i sam w sobie jest całkiem niezłą, wygodną linią. Jedyny jego mankament to koszt przewozu sprzętu sportowego – przy locie z Warszawy należy zapłacić za 2 odcinki przewozu sprzętu sportowego, co niestety boli po kieszeni. Oczywiście „da się” znaleźć tutaj oszczędności w postaci spakowania wspólnie desek do jednego quivera oraz upchnięcia latawców do rejestrowego i podręcznego bagażu. W końcu na Barbados prócz szortów za wiele nam nie potrzeba…. 🙂
Nocleg
Po wylądowaniu i bardzo krótkim (ok 20 min) transferze z lotniska nasza 23 osobowa grupa dotarła do naszej noclegowni czyli apartamentów Moonraker.
W apartamentach mieliśmy wszystko, co potrzeba do przyjemnego spędzenia kite-wakacji, począwszy od ładnego widoku na ocean 🙂 Na miejscu powitał nas bardzo miły właściciel Steve, który szybko pokazał nam okolicę i udostępnił za bardzo niską opłatą (w stosunku do cen lokalnych w wypożyczalni) dwa samochody – mini busika oraz pick up’a którym „na pace” przemieszczaliśmy się po okolicy. Tuż przy naszych apartamentach znajdował się bar / restauracja, w której można było zjeść niezbyt tani posiłek oraz wypić wieczorem drinka. Dwa razy w tygodniu odbywała się tu „imprezka” z muzyką na żywo.
Życie na miejscu
Barbados to była angielska kolonia, co czuć na każdym kroku – począwszy od frytek smażonych w głębokim oleju na śniadanie, przez ruch lewostronny, po język urzędowy jakim jest angielski, choć lokalesi porozumiewali się jakby hip-hopowym slangiem na wzór snoop dogga, wtrącając co drugie słowo „yo ma man!” 😉
Ceny na wyspie są wysokie – butelka wody mineralnej (1 litr) czy 0,5 coca cola kosztuje ok 10 zł. Posiłek w knajpce przy naszych apartamentach kosztował ok 80 zł (bez napoju) a smażona ryba na targu rybnym, podana na plastikowym talerzu – 60 zł. Podobno ceny wynikają z tego, że większość rzeczy jest na wyspę importowane oraz z wysokich podatków, które gwarantują dość wysoki socjal lokalnym mieszkańcom, który jest dużo – a pracy na wyspie mało. W supermarkecie można było kupić niemal wszystko, także czuliśmy się tu jak w Europie.
Jedyną stosunkowo tanią rzeczą był rum oraz świeża ryba. Tuńczyka czy mahi-mahi kupowaliśmy na targu rybnym za ok 30 zł / kilogram. Z racji tego, że lokalne jedzenie nie było niczym specjalnym oraz ceny nie zachęcały do korzystania z tutejszej gastronomii w dużej mierze samodzielnie gotowaliśmy w naszych apartamentach, co okazało się fajną odmianą i skutkowało wieloma wspólnymi „wieczerzami” w doborowym gronie 🙂
W okolicy, którą zamieszkiwaliśmy życie płynie wolno i bezstresowo. W okolicy są 2 małe sklepiki spożywcze, przed którymi zawsze siedzą znudzeni lokalesi, jest cicho, spokojnie a każdy jest miły na każdym kroku słyszysz „dzień dobry”. Wzdłuż wybrzeża jedna za drugą ciągną się luksusowe wille a w głąb wyspy zamieszkują biedniejsi lokalesi. Jest bardzo bezpiecznie, a lokalna policja nawet nie spoglądała na nas mijając pickupa wypełnionego sprzętem i ludźmi na pace 🙂
Na początku bardzo trudno było nam przemieszczać się po okolicy, a dojazd do oddalonego o kilka km Oistins był nie lada wyprawą. Głównie ze względu na ruch lewostronny, do którego ciężko było nam się przyzwyczaić oraz specyficzne drogi, które były budowane na pełnym freestyle. Przez co jadąc wzdłuż wybrzeża co chwila trzeba było skręcać raz w jedną, raz w drugą stronę.
Spoty i kitesurfing na Barbados
Niestety, ale nasze szczęście do wiatru pierwszy raz, od dawna nas opuściło i niestety ale trafiliśmy na jakąś dziwną anomalię. Przed naszym wyjazdem i po naszym wyjeździe wiało doskonale. Podczas naszego pobytu – niestety nie. Na 12 dni trafiliśmy zaledwie na 4 wietrzne dni, z czego jeden dzień był naprawdę dobry, a pozostałe z granicznymi warunkami. Niestety – coś takiego może zdarzyć się niestety wszędzie. Głównym podejrzanym jest efekt El Nino, który przez ostatni rok tworzy anomalia, nie tylko wiatrowe na całym świecie. Lokalesi potwierdzali – takie coś w marcu się nie zdarza…
Natomiast jeśli już wiało, to pływaliśmy na dwóch głównych spotach na wyspie
Silver Sands / Silver Rock
Spot dla osób zaawansowanych, bardzo fajną długą, czystą i wolno łamiącą się falą. Fala załamuje się ok 500 metrów od brzegu na rafie (głęboko pod wodą). Przed rafą woda lekko zafalowana / czop a wyjście z plaży odbywało się bez shore break’u. Wiatr wieje tutaj wzdłuż brzegu – z lewej strony. Spacerem z naszych apartamentów można było dojść tu w 7 minut. Na spocie mieści się szkoła legendarnego windsurfera Briana Talmy, który jak się dowiedzieliśmy od lokalesów nie cieszy się zbytnią sympatią na miejscu…
Największym minusem / zagrożeniem na spocie było to, że na końcu ok 200 metrowej plaży znajdowały się sporej wielkości skały, na których było ryzyko lądowania, jeśli coś poszło by nie tak. Za skałami była kolejna, jeszcze krótsza plaża,a za nią znów skały. Przez te zagrożenia spot nie nadawał się dla osób średnio zaawansowanych. Co prawda na spocie była asekuracja – niestety, kosztowała w Barbadosańskim stylu – ok 200 USD za akcję.
W związku z tym, większość czasu spędzaliśmy na drugim spocie – Long Beach.
Long Beach
Która jak nazwa wskazuje – była długą na ok 3-4 km piaszczystą plażą, do której dojeżdżaliśmy w około 5 minut z naszych apartamentów. Tutaj głównie pływaliśmy – ze względu na dużą ilość miejsca (na spocie nie było nikogo prócz nas) oraz brak zagrożeń w postaci skał 🙂
Minusem spotu (na korzyść dla Silver Rock) był spory czop oraz shore break, który szczególnie gdy wiatr odkręcał bardziej w kierunku on-shore stawał się bardzo trudny do przejścia. Niestety w związku z anomalią wiatr nie wiał z regularnego kierunku, tylko był bardziej do brzegu, przez co wyjście przez przybój było bardzo trudne, szczególnie gdy wiatru było mało.
Na plaży prócz ładnych drzewek, dających schronienie od słońca nie ma żadnej infrastruktury, dlatego woziliśmy zawsze ze sobą mini lodóweczkę z chłodnymi napojami 🙂
Surfing na Barbados
Doskonałym lekiem na brak wiatru okazał się SURFING! Spoty na Barbados oferują doskonałe warunki dla początkujących. Byliśmy w różnych miejscach, ale tak łatwej, równej i długiej fali można ze świecą szukać. Fale do nauki surfingu były niemal codziennie. Przeciętnie miały one 1-1,5 metra, choć trafiały się dni z 0,5 m jak i 3,5 m falą. Najbliższy spot był tuż pod naszym domem, lecz zejście do wody nie było zbyt przyjazne a fala nie tak fajna, jak w innych miejscach. Naszym ulubionym spotem było Freights Bay – zatoczka położona 20 min spaceru od naszych apartamentów lub 4 min samochodem, skrótami przez wyboje 🙂
Warunki na Freight były wymarzone – zatoczka osłonięta od wiatru, turkusowy kolor wody, i równe, długie fale. Po przejściu przyboju woda była płaska jak w basenie – wystarczyło poczekać na falę i… jazda! Dodatkowo w wodzie roiło się od żółwi, które co chwila przepływały pod deską lub wystawiały głowę by złapać powietrza. Coś niesamowitego, po 30-40 takich spotkaniach na jednej sesji, człowiek przyzwyczajał się do ich obecności i przestawały one budzić „dreszczyk” emocji 🙂
Jednego dnia pojechaliśmy zobaczyć najlepszy na wyspie spot – Soup Bowl w Batsheba. Podobno na dobre prognozy przylatuje tu sam Kelly Slater. Miejsce z światowej klasy falą, łamiącą się w tuby prosto na rafę.
Tylko dla zaawansowanych surferów, choć mieliśmy w swojej grupie śmiałka, który po zaledwie 3 pływaniach w życiu na surfingu rzucił się na te fale. Całe szczęście skończyło się „tylko” urwanym leashem i na szczęście wygraną walką z prądem i przybojem.
Dodatkowe atrakcje
W bezwietrzne dni, prócz surfingu zwiedzaliśmy wyspę podróżując wesoło na pace naszego pickupa. Objechaliśmy zdecydowaną większość wyspy, na której główną atrakcją są… plaże i fabryka rumu 🙂 Najpiękniejszy odcinek wyspy to zachodnie wybrzeże, zdecydowanie bardziej zielone, przypominające Hawaje. Miejscowość Bastheba powaliła nas dosłownie na kolana.
Byliśmy również w Bridgetown, oraz na samym końcu wyspy gdzie można było popływać w jaskini.
Jednego popołudnia wybraliśmy się dla odmiany na wyprawę wędkarską, gdzie udało nam się zapełnić lodówki świeżą rybą – Maciek złapał ogromną, 17,5 kg Wahoo (tzw. King Fish) a drugi Maciek – 7 kg tuńczyka! Prócz samego łowienia wyprawa na ryby okazała się pełną wrażeń przygodą zakończoną walką o złowione ryby z … taksówkarzem 🙂
Podsumowanie
Barbados pozostawił po sobie mieszane odczucia – z jednej strony zachwyciła nas atmosfera luzu na wyspie, widoki, kolor wody, surfing a z drugiej strony zniechęciła nas mała ilość wiatru oraz wysokie ceny. Pewnie gdyby był bliżej i taniej, spróbowalibyśmy ponownie a tymczasem… ruszamy na kolejne wyjazdy w inne destynacje! Całe szczęście ekipa wyjazdowa dopisała w 200% i wszyscy świetnie się bawiliśmy i jestem pewien, że podbijemy w takim składzie nie jeden spot!
Więcej zdjęć z wyjazdu znajdziecie tutaj a film z wyjazdu już niebawem!
Pozdrawiam
Lussik